To co się sprzedaje w sklepie nie podlega ocenie – każdy ma własne sumienie i kręgosłup moralny. Jedni nie sprzedadzą zwierząt na karmówkę, inni się w tym specjalizują i nikt nie powinien ich oceniać.
Podążając za etycznymi rozważaniami od pewnego czasu zastanawiam się nad kwestią prawdziwego składu karm i składników do ich produkcji, a marketingiem i opisami soczystych mięs, apetycznych obrazków i dużych liczb z przodu opakowania określających ilość mięsa w karmie (często z dodatkowymi napisami czy gwiazdkami, których nikt nie czyta).
Rzeczywistość po drugiej stronie worka jest już mniej różowa – tam jednak, poza niektórymi klientami, rzadko ktoś zagląda.
Hejt na zboże (które jak wiemy nie jest tak szkodliwe jak to sugerowano) skierował światła reflektorów na karmy zawierające jak najwyższy procent mięsa, co, mimo że mięso rzeczywiście jest dobrym składnikiem, wymusiło zastosowanie innych (niezbędnych w procesie produkcji) węglowodanów. Pomijając dawne i niedawne podejrzenia w kierunku zastosowanych roślin strączkowych - są one na czele list alergenów roślinnych (wg danych otrzymanych od laboratoriów Vetlab) i są coraz częściej unikane przez opiekunów zwierząt.
Mięso stosowane w karmach suchych niestety najczęściej powinno się określić raczej jako “mięso”.
Zazwyczaj stosowana jest ukrywana pod różnymi określeniami mączka mięsna (mięso wysuszone, mięso suszone, mięso liofilizowane, mięso dehydratyzowane, mięso sproszkowane, dehydratyzowane białko) - której rozpiętość jakościowa jest gigantyczna:
Mączki mięsne są wynikiem przetwarzania produktów, które nie nadają się do spożycia przez ludzi. Jednym słowem to odpad, który jest poddany przetworzeniu, najczęściej w zakładzie utylizacji odpadów. Może to być mięso zwierząt, które padły podczas transportu lub zwierząt chorych na choroby nie zagrażające zdrowiu i życiu ludzi czy innych istot. Może być też mięso, które po uboju nie przeszło badań, tusze, które są uszkodzone lub nadmiernie poobijane.
Mączki mięsne produkowane są również z tzw. produktów ubocznych, które nie są jadalne przez człowieka. Należą do nich odpady rzeźne, które po przetworzeniu stają się produktem dodawanym do karm. Najczęściej wykorzystywane są:
pióra, zmielone rogi, kopyta i całe łby, gałki oczne, płody, jednodniowe kurczęta, dzioby, krew, sierść i skóra padłych zwierząt.
Wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego miałyby bardzo krótki okres przydatności ze względu na szybki proces psucia. Nie inaczej sprawa wygląda z mączkami. Do ich konserwowania wykorzystuje się wszelkiego rodzaju przeciwutleniacze. Ekstrakt z rozmarynu, witamina C i E nie wzbudzają aż tak wiele kontrowersji gdyż są substancjami naturalnymi. Ale związki chemiczne używane do produkcji mączek mięsnych, nawet tych z „wysokiej półki” potrafią wywołać grozę. Wspomnę tu tylko o stosowanych: BHT i BHA, Galusanie propylu, Etoxyquinum - substancje których nie znajdziecie w składzie karmy, ponieważ prawo tego nie wymaga.
Zwolennicy stosowania mączek mięsnych często podają argument, że mączka mięsna to nic innego jak suszone mięso. Niższa zawartość wody ma gwarantować większą zawartość białka i substancji odżywczych.
Owszem, w przypadku mączek produkowanych z odpadów pierwszej kategorii, do produkcji używa się mięsa. Ale mogą to być jedynie zwierzęta chore lub padłe, odpady gastronomiczne. Mogą to być również wymienione wcześniej odpady pochodzenia zwierzęcego mającego z mięsem naprawdę niewiele wspólnego. Mączka mięsna jest produktem ubocznym przemysłu mięsnego, przetworzonym odpadem, który w nowej, ładniejszej formie trafia na rynek, aby uzupełnić karmę naszych pupili lub zwierząt gospodarskich.
Jaka mączka znajduje się w karmie którą marketingową przemową sprzedaje nam nasz sympatyczny Przedstawiciel Handlowy?
Tego niestety nie wiemy i najpewniej nie wie on sam.
„Human grade” – też nie jest wyznacznikiem jakości – czy widzieliście kiedykolwiek jakiś certyfikat poświadczający jakość składników w karmie wystawiony przez niezależny organ certyfikujący?
Czy w takim razie jako właściciele sklepów powinniśmy od dystrybutora otrzymać więcej rzetelnych informacji na temat produktów, które sprzedajemy? Czy powinniśmy mieć wiedzę na temat prawdziwego składu karm, zastosowanych półproduktów, stosowanych w półproduktach konserwantów, procentowej zawartości składników i składników analitycznych oraz skróconego opisu procesu produkcji?
Czy musimy być skazani wyłącznie na te same informacje marketingowe, które kierowane są dla klientów? Nie ma chyba sklepu, w którym nie trafiłby się klient mający więcej wiedzy na temat konkretnej karmy – choć wielu z nas stara się tej wiedzy mieć jak najwięcej.
Czy muszę jako sprzedawca obliczać ręcznie ilość węglowodanów w karmie, bo w żadnym materiale od dystrybutora takiej informacji nie znajdę?
Być może jakiś dystrybutor poczuje się niesprawiedliwie potraktowany tym wpisem, bo ma dobry produkt, z dobrych składników. Niestety sprzedawcy w sklepach tego nie wiedzą – bo nikt nam takich informacji nie przekazuje, a jeśli już to „na gębę”, razem z innymi marketingowymi informacjami.
P.S.
Tym, którzy się pocieszają napisem „świeże mięso” w składzie karmy też bym proponował ograniczyć entuzjazm – ale o tym już następnym razem.